Info

avatar Oto sobie jestem ja - runaway (z Marcinowic k. Świdnicy) i mój mały bajk-owy świat... Mam przejechane 4451.13 kilometrów w tym 783.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.37 km/h (gdyby to kogoś interesowało;)).

Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Mój rowerrrrrrrr:)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy runaway.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
29.70 km 20.00 km teren
01:53 h 15.77 km/h:
Maks. pr.:48.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

IV Otwarte Mistrzostwa Dolnego Śląska w maratonie MTB - memoriał im. Artura Filipiaka

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 1

Na starcie ustawiłam się dosyć późno, więc stałam gdzieś na końcu sektora. Z jednej strony to dobrze, bo przecież nie jestem jakąś super zawodniczką i gdy tylko ustawiam się z przodu, to później dużo tych lepszych zawodników mnie wyprzedza. Ale z drugiej strony to źle, bo z kolei przede mną ustawiło się trochę osób, które ja musiałam wyprzedzić. I to tym bardziej, że po krótkiej jeździe asfaltem w dół, skręcało się w las i jazda była pod górkę. Właśnie tutaj wyprzedziłam kilkanaście-kilkadziesiąt osób (nie liczyłam, więc nie wiem dokładnie, ale wydaje mi się, że było to przynajmniej 20 osób). Potem, na nieszczęście dla mnie, był zjazd w dół wyciągu narciarskiego, gdzie kilka osób wyprzedziło mnie. Jednak ten maraton obfitował w podjazdy, na których mogłam nadrabiać zaległości.

Oczywiście były też zjazdy i to tym trudniejsze, że kamienisto-błotne. Śliskie. Rzucało trochę rowerem. Ale dawałam radę. Trochę przeszkadzało mi to, że przede mną jechał zawodnik, który mocno hamował na tym błotnisto-kamienistym zjeździe i zarzucało mu rower tak, że bałam się, że w końcu się wywali, a ja za nim. Poza tym, gdyby nie on, to jechałabym ciut szybciej. Niewiele, ale jednak. No ale nie było źle. W końcu obydwoje daliśmy radę na tym zjeździe – i ja i ten zawodnik przede mną:) Natomiast na innym błotnistym odcinku, po prostej, ale naprawdę błotnistej prostej tak, że momentami niemalże do połowy koła błoto było (ok., może trochę przesadziłam, że do połowy koła;)), no więc na tej błotnistej prostej w końcu wjechałam w bardzo złe miejsce i ugrzęzłam:( Za to mogę być z siebie dumna, że pomimo tego udało mi się wsiąść na rower i nawet udało mi się ruszyć;) i pojechać dalej. Choć zajęło mi to chwilę. Bardzo podobało mi się przejeżdżanie przez kałuże:D Przypominał mi się zeszłoroczny BikeMaraton w Jeleniej Górze, gdzie też było niezłe błocko i rzeczone kałuże, a który to maraton bardzo mi przypadł wtedy do gustu:). Oczywiście przejeżdżanie przez kałuże niesie ze sobą też pewne ryzyko, ponieważ nie wiadomo, co leży na dnie takiej kałuży. Ale jakoś udało się, że mój rower na nic się nie nadział:)

W którymś momencie wyścigu (jakoś w pierwszej jego połowie chyba) wydawało mi się, że wyprzedziłam taką jedną dziewczynę, z którą kiedyś ścigałam się podczas innego wyścigu i do której od tej pory porównywałam swoje wyniki (o ile można było je porównywać, bo na zwykle ona jeździ dystans mega). Ale nie przyjrzałam się twarzy (tylko po stroju poznałam), więc nie byłam do końca pewna, czy to ona. Poza tym pomyślałam, że nawet, jeśli to ona, to i tak pewnie będzie jechać mega. Ale kiedy po przyjeździe do domu przejrzałam wyniki, to okazało się, że przyjechałam w open 25 miejsc przed nią!:) 11,5 minuty różnicy na moją korzyść!:) [PS. oczywiście mogło być tak, że np. spadł jej łańcuch na trasie czy coś i dlatego przyjechałam przed nią. Ale nawet sam fakt, że ją wyprzedziłam, to już coś:) Bo przecież ona jechała i nie wyglądało na to, żeby coś było nie tak z rowerem]. Muszę przyznać, że dość mocno mnie to ucieszyło, dlatego że ten maraton był pierwszym, w którym poczułam żal, że nie zdobyłam lepszego miejsca, więc informacja o „pokonaniu” osoby, o której do tej pory myślałam, że jest dużo lepsza ode mnie, podbudowała mnie trochę. A rzeczywiście, w trakcie jak jechałam, wydawało mi się, że jadę dość dobrze, że być może mam szansę na zdobycie jakiegoś fajnego miejsca (o tym, że miałam nadzieję na podium nie chciałam się przyznawać nawet sama przed sobą, ale tak sobie teraz myślę, że chyba miałam trochę taką nadzieję…). Okazało się inaczej. Dlatego byłam zawiedziona. Bo byłam przekonana, że przecież idzie mi dobrze, a wyniki rozczarowały mnie. Tak troszeczkę tylko, ale jednak. Z jednej strony to może dobrze, że coraz bardziej zaczyna mi zależeć na zajmowaniu dobrych pozycji, ale z drugiej strony czuję, że to się może obrócić przeciwko mnie. Bo przecież jeżdżę na te wszystkie wyścigi dla fun’u, a nie dla samego ścigania się. No ale zobaczymy jak to wyjdzie w przyszłości.

A sam maraton ogólnie bardzo fajny. Było na nim wszystko: długie podjazdy, wymagające zjazdy, i kamieniste, i szutrowe, i błotniste, i asfaltowe. Dlatego był ciekawy. Szkoda, że następny dopiero za rok…

Średnie tętno: 167 bpm

maraton w Zieleńcu - start/meta © runaway


.
Kategoria 2011, maratony



Komentarze
daniel3ttt
| 20:41 poniedziałek, 18 lipca 2011 | linkuj Fajnie napisane:) i spoko że podchodzisz do tego na luzie. Gratulacje.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ajasi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]